Polsko-izraelskie stosunki międzynarodowe...

Polsko-izraelskie stosunki międzynarodowe...

Pamiętacie jaka była pogoda w ostatnią środę?
- No mniejwiecej... Na pewno było zimno, chyba coś padało, ale nie wiem co... Możliwe, że nie było słońca... A może było...? Po co mi to wiedzieć?

Otóż ja pamiętam dokładnie jaka pogoda była. Kilka stopni na plusie. Śnieg stopniał już prawie w całości, pozostały tylko gdzieniegdzie marne resztki zasp... Od czasu do czasu popadywał taki drobny kapuśniaczek, a właściwie mżawka (po niemiecku der Nieselregen; nie byłam pewna pisowni polskiej tego słowa i najbliższym słownikiem, jaki mi wpadł pod rękę, był słownik polsko-niemiecki...), bo kapuśniaczek to nie w tę porę roku. Fizycznie słońce było za chmurami, ale mentalnie dla mnie świeciło prawie cały czas. Ale PRAWIE.



Siedziałam sobie na przystanku tramwajowym jedynki, piątki i szóstki. Właśnie przed momentem uciekł mi tramwaj. Excelent! Nic lepszego, jak siedzieć dwadzieścia mimut pod wiatą i myśleć o tym, jak drobny deszczyk "deszczy" mi na twarz...

W pewnym momencie, przed moim nosem, pomiędzy mną a Parkiem Ocalałych (który to znajdował się naprzeciw przystanku, na którym tkwiłam) przemknął autokar wypchany po uszy (pytanie tylko, gdzie on może mieć uszy?...) młodzieżą. Wtedy wróciły mi wspommienia z ubiegłego lata...



Siedziałam sobie wygodnie na tarasie i odpoczywałam po godzinnej jeździe konnej, w potwornym skwarze. Spokój przerwała mi wiadomość od Koleżanki, która zawierała link.

- Mater Dei! Znowu jakiś filmik... Nie chce mi się tego oglądać!...

Jednak przemogłam się i obejrzałam. To, co zobaczyłam było okropne i wstrząsnęło mną dogłębnie. Była to filmowa relacja "na żywo" jakiejś wycieczki z Izraela w Polsce, autorstwa uczniów w wieku liceum. Jechali do Polski aby zobaczyć miejsca najważniejsze dla ich narodu z czasów drugiej wojny światowej. Zanim wyjechali oczywiście nauczyciel musiał powiedzieć słowo wstępne, w którym, z wielkim naciskiem, zabraniał podopiecznym jakiegokolwiek kontaktu z Polakami. Wpajano im, że to są potworni antysemici, którzy chcą ich zabić, ninawidzą Izraelitów i są bardzo niebezpieczni!

Lepszej bzdury w życiu nie słyszałam! To, że w Polsce są antysemici wie każdy, ale w porównaniu z tym co było dawno temu, poziom antysemityzmu jest ZNIKOMY! Nawet jeśli trafią na jakiegoś wroga ich narodu, to na pewno, jak to szanowna pani profesor ujęła, nie będą się na nich rzucać z pięściami i zębami, żeby im zrobić krzywdę!

"Po to eskortuje was polska policja i Cahal, żeby was uchronić przed wrogami naszego narodu..."

A guzik! Nie przed ANTYSEMITAMI ale przed TERROYSTAMI, którzy są na całym świecie. Przecież każdy rodzic chce dostać swoje dziecko całe i zdrowe.

Nie wiem, skąd te bzdury się wzięły, ale mam już sprawdzoną informację, że ten filmik jest jednym wielkim kłamstwem. Jednak wtedy tego nie wiedziałyśmy...

- Piszemy do nich list! Po hebrajsku najlepiej, żeby błedów w tłumaczeniu nie było.




Tak mi powiedziała Koleżanka kiedy do niej w tej sprawie zadzwoniłam. Naszym zamysłem było wysłać list pokojowy do jakiegoś uczestnika takiej wycieczki. Aby nie zdarzyły się przypadkiem jakieś błedy w tłumaczeniu z angielkiego na ich ojczysty język (bo tylko po angielsku byłyśmy w stanie to napisać), poszukałyśmy kogoś, kto zna hebrajski i... znalazłyśmy.

Dotarłam przez Facebooka do pewnej bardzo miłej i cudownej osoby (z którą do dziś utrzymuję kontakt), od której nie tylko uzyskałam tłumaczenie listu, ale i mnóstwo cennych lekcji i wiadomości na interesujące mnie tematy dotyczące przyjaźni polsko-izraelskiej. Okazało się, że ta osoba mieszkała kiedyś w Polsce, w Łodzi, moim mieście, i teraz żyje w Izraelu, drugiej ojczyźnie... Ale o tym może innym razem...

Tak więc siedziałam na tym przystanku i dosłownie oniemiałam patrząc się na autokar jak krowa w gnat czy jak to się tam mówi, który, ku mojemu zdziwieniu i uciesze, skręcił właśnie do parku. Zdrętwiałam nie wiedząc co robić.
- Biec do nich i dać im list? Nie! Przecież już nie mam listu! Ona go ma...

Akurat wtedy przyjechał tramwaj.
- Co robić? Jechać po nią czy zostać i sobie darować?



Porwałam z ławki pośpiesznie to, co miałam i wbiegłam do tramwaju. Co będzie to będzie. Jak nie zdążę - trudno. Będzie inny raz.

Tak wtedy żałowałam, że skończyły mi się środki na koncie i nie mogłam jej tu normalnie ściągnąć, tylko leciałam dziko przez miasto jedynką.

Ostatecznie dotarłam do niej i popędzałam jak się da, tak bardzo, że cała impreza skończyłaby się na tym, że wyszłaby bez butów i listu... Oczywiście ona, nie impreza! ;)

Wsiadłyśmy w pierwszy lepszy tramwaj (który chyba też był jedynką) i dzikim kurcgalopkiem dobiegłyśmy do parku.

- Są! Pakują się do autokarów!

Przybiegłyśmy dosłownie w ostatnim momnecie, kiedy już się zbierali. To cud, że w ogóle zdążyłyśmy! Leciałyśmy przez zieleń miejską nucąc z radości Hava nagila. Dopadłyśmy jakiegoś faceta wyglądającego na miłego.

- Przepraszam, my chciałyśmy... - zaczęłyśmy ledwo dysząc.
- Sorry, I don't speak polish - przerwał facet zupełnie spokojnie, z uśmiechem wypowiadając te flegmatycznie brzmiące słowa z hebrajskim akcentem. Znaczy się nauczyciel lub przewodnik (poźniej przedstawił się jako nauczyciel)... No dobra, chcą po angielsku to będzie po angielsku.

Wytłumaczyłyśmy o co nam chodzi pokazujac na list. Ten facet był taki zdziwiony... Zaciągnął nas do przewodnika i wytłumaczył, że coś od niego chcemy. Powiedziałyśmy przewodnikowi (ja po angielsku a Koleżanka po rosyjsku) dokładnie po co nam list. Zrobiło się zbiegowisko. Przyszło jeszcze kilka osób z "dowództwa" wycieczki, w tym jeden Polak i słysząc o co nam chodzi zadawali masę pytań po hebrajsku, angielsku, polsku i rosyjsku naraz! Byli bardzo mili, pogodni i pozytywnie nastawieni. Przez nawał pytań nie wiedziałyśmy do kogo mówić. Każdy z nich chciał przeczytać to co napisałyśmy, przekazywali sobie kartę z rąk do rąk aż w końcu powiedzieli, że muszą to koniecznie przeczytać na głos całej wycieczce. Wow!

Byłyśmy zszokowane! To było niesamowite... Oni byli tacy ciepli i otwarci... Na koniec tego wszystkiego zrobili sobie z nami zdjęcia (jakby co to ciągle mówię o DOROSŁYCH, młodzież zapakowała się już dawno do środka). To było mechaje... (w jidysz piękne, cudowne). Na pożegnanie ów nauczyciel powiedział nam po polsku "do widzenia" i poraz enty dziękując odjechali.



Niesamowite przeżycie... Nie potrafię kompletnie zrozumieć, dlaczego wiele osób tak nienawidzi Izraelitów... Przecież to taki ciepły naród. Może nie w całości, ale oni tacy byli, dlatego nigdy ich nie zapomnę...

Ps. W następnej części obiecuję zrobić murali pamięci ciąg dalszy.

Cześć pracy!
Szlakiem murali pamięci... - namiastka

Szlakiem murali pamięci... - namiastka



EKSMISJA…

Na dworze nic tylko roztopy - mróz, roztopy - mróz, roztopy - mróz... i tak w kółko plus deszcz. Szczególnie dziś, kiedy wyszłam z domu.

- Nie, no pogoda absolutnie beznadziejna!

Nie było gdzie iść, bo wszędzie daleko. Zbyt daleko w taką pogodę. Najchętniej zaszyłabym się w jakimś ciemnym kącie z książką w ręku i lampą naftową, dającą taki świetny nastrój i... taki częściowy powrót do przeszłości. Żadnych telefonów, komputerów, internetów, elektroniki! Oczywiście nie twierdzę, że te wszystkie wynalazki XXI wieku są złe, ale fajnie czasem się odciąć od świata i zapomnieć o nich...

No ale nie o szansach i zagrożeniach współczesności mowa! Dążę do tego, żeby opisać swój dzisiejszy spacer po Łodzi.

Otóż któregoś ślicznego dnia przypomniało mi się... A tak właściwie to nie pięknego, a mokrego i chłodnego i nie mi, a Koleżance się przypomniało o istnieniu szczątków kamienicy (tu mogę podać adres) przy ulicy Limanowskiego 14. Jeszcze trzy czy cztery tygodnie temu dom stał w całej okazałości. I nie wyglądał na ruinę w opłakanym stanie. A z półtora miesiąca do dwóch miesięcy temu mieszkali tam ludzie.




Nie mieszkam w jakimś mega starym bloku, więc nie muszę sobie raczej wyobrażać, że przychodzi do mnie urzędnik z nakazem eksmisji. To jest w ogóle trudne do wyobrażenia. Zwykli ludzie, w zwykłych mieszkaniach, w zwykłej kamienicy przy zwykłej ulicy prowadzą zwykłe życie codzienne. Pewnego śliczniutkiego dnia dowiadują się, że ich kamienica zostanie poddana rozbiórce, a oni wszyscy mają się wynieść precz do diabła. Tak niemalże z dnia na dzień dowiedzieć się o czymś takim…

Gdy zobaczyłam, że kamienica jest pusta, można powiedzieć, że się ucieszyłam.
- Łał! Mam kolejny temat na bloga!
Wielkie rozczarowanie mnie ogarnęło, gdy dochodził weekend, w który miałam się tam wybrać i okazało się, że z kamienicy został tylko mały fragment, ba – fragmencik!, ściany frontowej i kawałek muru z drzwiami i tylnej ściany, która jest ogrodzeniem dla samochodów…





Jednak, gdy sobie uświadomiłam… a właściwie Ktoś mi uświadomił jak to musiało strasznie wyglądać ze strony mieszkańców tej posesji… Wzdrygnęłam się… Dlatego dziś w taki smętny dzień udałyśmy się zrobić kilka zdjęć temu co zostało, póki nie stanie tam żadne targowisko czy paskudne centrum handlowe, których w okolicy jest jak mrówków, a wciąż się budują nowe!




Nie wiem dlaczego, ale jak tak pomyślałam o tej codzienności tych mieszkańców tamtej kamienicy i przyjściu, prawdopodobnie, w najmniej spodziewanym momencie eksmisji, to przypomniałam sobie początek wiersza Juliana Tuwima pt. „Mieszkańcy”…

Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.



Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.



Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.

I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc - widzą wszystko oddzielnie
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...





MURALE

No ale zostawmy te ruiny. Korzystając z okazji, że byłyśmy blisko ulicy Spacerowej, poszłyśmy tam, żeby zobaczyć kilka murali…

Jednym z nich, najciekawszym, jest mural, a właściwie murale przedstawiające Dawida Sierakowiaka. Nie będę się rozprawiać nad jego życiorysem, bo każdy zainteresowany może sobie czegoś poszukać w internecie.



Dawid Sierakowiak trafił do Litzmannstadt Ghetto, kiedy miał kilkanaście lat. Dokumentował czasy okupacji niemieckiej pisząc dziennik, wiersze. Zginął tam, dwa lata przed zakończeniem wojny śmiercią głodową… Chciałam zamieścić coś z jego twórczości, ale jest to strasznie trudno dostępne, dlatego mogę tylko zachęcić do przeczytania…




Dwa ostatnie murale przedstawiają dwójkę dzieci, tylko nie jestem pewna skąd. Albo z Obozu na Przemysłowej, albo z Getta Łódzkiego… Nie potrafię na ten moment zweryfikować tej informacji, bo jestem strasznie zmęczona i tyle już tych stron o muralach pamięci przeczytałam, że zaczyna mi się już wszystko ze sobą mylić…

No cóż… Nie wyszło jak wyjść powinno, bo bardziej pisałam o historii, niż o urbexie, ale tak wyszło… No i pewnie trochę przynudzałam, więc jeśli czytasz to zdanie, to znaczy, że albo wierzysz w moje możliwości, albo jesteś bardzo wytrwałym człowiekiem, albo Ci się bardzo nudzi! :D
Znaczy temat ciekawy, ale moim zdaniem nie umiem ciekawie o takich rzeczach pisać. Jednak na następny raz obiecuję poprawę! Pinky promise!... ;)


P.S. Dla ciekawych - linki do stron, z których korzystałam...












 



 

Copyright © 2014 Opuszczone strony Łodzi , Blogger