Kamienica kryminalisty




Dawno dawno temu, za górami, za lasami, za siedmioma morzami, dziewięcioma kamienicami, trzema kanałami i ośmioma ruinkami, gdzieś kiedyś jakoś ukazał się post na blogu... A dokładniej dwa lub trzy miesiące temu na moim blogu. Powiedzmy, że miałam zastój, który aktualnie dobiegł końca. Dlatego nie będę rozciągać dalej nudnego wstępu i przejdę bezpośrednio do urbexu.

Skarbów łódzkiego browaru nie ma sensu kontynuować, bo to, co ciekawe, zostało już powiedziane. Po zwiedzeniu browaru i kamienic poszliśmy do opuszczonych magazynów, których zdjęcia posiada[ła] koleżanka. Nie mogłam się ich doprosić. Zamiast tego doczekałam się usunięcia wszystkich plików z jej telefonu, tracąc przy tym wszystkie zdjęcia... Obiecać mogę tylko, że na pewno się tam niedługo wybiorę.



MIESZKANIE ZBRODNIARZA... 

Jakiś dłuższy czas temu włóczyłyśmy się okolicami Piotrkowskiej, ale nie centralnie deptakiem. Zwiedzałyśmy ulice do niej dochodzące, które dla urbexiarza są istną kopalnią złota, tylko niestety nieraz trudnodostępnego.

Od jakiegoś już czasu miałam na oku jeden obiekcik (kamienicę), do której jak się okazało na miejscu, nie da się wejść. Nochyba, że po konstrukcjach podpierających jej ściany, ale to raczej dla Franka (tak będę nazywać jednego z tej trójki od skarbów browaru), który wlezie wszędzie.

Tak nawiasem mówiąc, to właściciel tejże kamienicy musi być strasznie przewrazliwiony albo cholerną niedojdą... Otóż okna na scianie, na ktorej nie ma konstrukcji, są zamurowane aż po przedostatnie piętro (trzecie bodajże). Na dole zaś jest zejście do piwnicy otwarte na oścież. Podstęp czy ślepota...? Nie skorzystałyśmy jednak ze względu na zawalenie wejścia gałęziami. Dałoby się je wyjąć, ale był upał trzydziestostopniowy, więc nawet nam się nie śniło szarpać się z tym tałatajstwem. Naprzeciwko znalazłyśmy coś ciekawszego... Komórki. Wyglądały świetnie, w starszym typie, ale propos typów... Pośród masy śmieci, jakie walały się koło wejścia do komórek i podziemii, kiblowały chlające typy. Rżąc dziko popijały piwskiem i wypuszczały nozdrzami chmary dymu papierosowego, zastawiając swymi dresiarskimi cielskami całą interesującą przestrzeń.

Dlatego właśnie naszym celem stała się kolejna kamienica znajdująca się pięć metrów od komórek. Drzwi były otwarte na oścież... Przypadek? Z lekkim wahaniem spojrzałyśmy na dzikich typów i wbiłyśmy do środka. Pod nogami zachrzęścił przyjemnie gruz. Wszędzie roznosił się tradycyjnie zapach stęchlizny i starych morów. Nie wiem jak inni, ale ja uwielbiam ten zapach. Może nie jest ładny, ale taki typowy dla włazidziurstwa.







Pozaglądałyśmy we wszystkie dziury, pomieszczenia i zakamarki. Znalazłyśmy kilka ciekawych rzeczy jak czyjeś legitymacje, dokumenty. Mieszkania były otwarte, dlatego mogliśmy tam pobuszować. To właśnie lubię w opuszczonych kamienicach, że można poszerzać w mieszkaniach. Zawsze się znajdzie coś interesującego. Tylko niestety nie można tego wziąć. Takie są niepisane zasady urbexu.







Piętro czy dwa wyżej poczułam się jak w serialu kryminalnym. Nie wiem czy powinnam o tym pisać, ale muszę. Znalazłam oparty o ścianę zakrwawiony nóż... Na zdjęciu raczej słabo to widać, bo trzęsły mi się ręce, ale na żywo, to co innego. Nie wydaje mi się, żeby to była ludzka krew,  a już tym bardziej nie sądzę, żeby tym nożem kiedyś kogoś zamordowano. Podejrzewam, że na temat pochodzenia krwi mogliby mi więcej powiedzieć sataniści. Na tym samym piętrze znalazlam jakieś pentagramy na scianach, jakieś dziwne przedmioty i to wszystko wyglądało mi na rytuał. Możliwe, że zażynali tym nożem kota... Z tego, co wiem, to oni takie rzeczy robią...



Na następnym piętrze w drzwiach znalazłyśmy widelec i łyżkę. Z tego się cała zastawa do stołu robi! Na szczęście te sztućce nie były we krwi... Brrr!







Zajrzałyśmy wgłąb mieszkania. Małe ale przytulne. W jednym z pokojów porozrzucane ciuchy, a w drugim podłoga zasłana listami i rękopisami, których treści nie powinnam ujawniać. Były również akta sądowe postępowań śledczych, potem jakieś wyroki. Nic więcej jednak na ten temat nie ujawnię, bo już i tak za dużo zdradziłam...

2 komentarze:

  1. Szkoda, że nie wszystkie pomieszczenia pełne wyposażenia, ale i tak ciekawe miejsce. Chyba będę musiała wrócić na jakąś eksplorację do Łodzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tym nożem to trzeba na policję iść!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Opuszczone strony Łodzi , Blogger