Memento mori
Na początek chciałam wprowadzić pewne zmiany. Mam coraz
mniej czasu i coraz więcej obowiązków, w związku z tym będę dodawała posty raz
w miesiącu w ostatni weekend miesiąca, żeby zachować pewną regularność.
Ale jest też dobra wiadomość. W związku, że mam coraz więcej
wyświetleń z zagranicy i ogarnęłam kod html, tworzę osobną stronę po angielsku,
którą przypnę do tego bloga, będącą tłumaczeniem postów na angielski. Wiadomo
jak tłumaczy Tłumacz Google, więc wolę wziąć tą sprawę w swoje ręce.
MEMENTO MORI
W ubiegłym tygodniu byłam pierwszy raz na półurbexie. Na
urbexie, ponieważ byłam w opuszczonym więzieniu na sprzedaż w Łęczycy. A pół,
dlatego, że jest ono szczelnie zamknięte i byłam tam z przewodnikiem. To
znaczy, że nie wtargnęłam tam bez wiedzy właściciela czy kogoś, kto ma to pod
opieką, tylko byłam tam w pełni legalnie.
To naprawdę przecudowne miejsce. Z zewnątrz wygląda
strasznie, a wewnątrz jest jak w zupełnie innym miejscu. Z ogromnym bólem serca
muszę powiedzieć, że do więzienia dobrało się ASP. To właśnie zabiera ten
klimat dzikiego miejsca. Z drugiej jednak strony malowidła na ścianach zmuszały
do refleksji i nadawały takiego… takiego jakiegoś uczucia, nie do opisania.
Cudo!
W progu faktycznie leżały gruzy, później niestety podłoga
nie była niczym zawalona. Brudna, ale pustawa. Brakowało mi chrzęszczenia
okruchów cegieł pod nogami, potłuczonych jarzeniówek, chrzęstu potłuczonego
szkła… Minęłam kraty oddzielające świat od rzeczywistości. Więziennej i
prawdziwej rzeczywistości. Po mojej lewej i prawej rozciągał się korytarz, z
którego ścian wystawały pootwierane drzwi a za plecami miałam schody. Od razu
mi się tu spodobało. Malowidła w celach i na ścianach korytarza faktycznie
dawały jakiś inny klimat temu miejscu. Jednak cały czas nie umiem zdefiniować
jaki...
Napis nie kłamie. Tam faktycznie jest działające wifi. Szok! |
Miałam tylko dwadzieścia minut na obejrzenie tego
wszystkiego, a przede mną trzy piętra. Nie cierpię takiego pośpiechu. Ja muszę
wejść do każdego pomieszczenia, pomedytować, przyjrzeć się każdej rzeczy,
okruszynie, rysie na ścianie. Muszę każdemu detalowi zrobić masę zdjęć w miarę
nie rozmazanych, wykadrowanych, pomyśleć nad efektem, czy go dawać czy nie, czy
zrobić z lampą czy bez, z której strony zrobić ujęcie. Tu nie miałam na to
czasu. I tak nie zdążyłam wejść do każdego pomieszczenia. Połowa zdjęć mi się
rozmyła, o czym dowiedziałam się w drodze powrotnej, niektóre dodatkowo mi się
nie zapisały, gdzie indziej znowu wyszły fatalne barwy i jeszcze na dodatek co
chwila brakowało mi pamięci, więc musiałam regularnie ją uwalniać, co
zachłannie zabierało mi cenny czas.
Zwiedzanie było tak chaotyczne, że nie pamiętam, gdzie kiedy
byłam, dlatego będę musiała opowiedzieć ogólnie, nie na podstawie etapów
zwiedzania.
Żałowałam początkowo, że jest ze mną przewodnik, wolę
chodzić na dziko, ale nie zawsze można mieć wszystko, co się chce. Jednak
czasami się przydał. Na jednym z pięter w końcu korytarza były dwie ogromne
żółtawe plamy. Skojarzyły mi się z kanałem, gdzie bywają takie żółte wycieki ze
ścian. To związki żelaza. To tu jednak nie było związkami żelaza, ale ludzkim
tłuszczem… Dwaj więźniowie spalili się tu żywcem. Z tego, co zapamiętałam, to
dobrowolnie. Mieli w tym jakiś cel, ale byłam tak wstrząśnięta tym faktem
spalenia, że zapomniałam całej reszty. Dopiero w domu dotarło do mnie, że
chodziłam po ludzkich szczątkach…
Każde kolejne piętro strukturą przypominało poprzednie, ale
cela celi nie równa. Każda z nich, to osobne historie poszczególnych ludzi i
każda z nich przynosiła im nowe tortury. Najbardziej w głowie utkwiła mi cela z
czerwonymi szybami. Było w niej tak czerwono i ciemno za razem, że nie
wytrzymałabym tam dziesięciu minut, a co dopiero więzień skazany, dajmy na ten
przykład, na dożywocie. Podejrzewam, że nie siedział tam dłużej niż kilka
godzin, ewentualnie kilka dni, bo nikt by więcej nie wytrzymał. To, co się tam
działo było nie do pomyślenia. Nie wyobrażalne, co człowiek może zrobi
człowiekowi…
Łęczyckie więzienie jest wspaniałym miejscem, ale trudno
dostępnym. Wszystkie okna są pozamykane i w całości, zakratowane, drzwi
zamknięte na kłódki a ogrodzenie jest prostym, wysokim murem zwieńczonym drutem
kolczastym. Jak trudno nielegalnie stamtąd było uciec więźniom, tak trudno
teraz jest się tam nielegalnie dostać na eksplorowanie.
Na zakończenie dodam, że pół mojej drogi śledziła mnie
twarz. Znalazłam ją na drugim z kolei piętrze nad wejściem pewnego
pomieszczenia. Przewodnik prawdopodobnie coś o niej napomknął, ale nie dotarło
to do mnie. Za bardzo byłam skupiona na tym miejscu.
Twarz po raz kolejny dopadła mnie w celi na ostatnim
piętrze. Była ona ostatnim obrazem, któremu zrobiłam zdjęcie w tym miejscu.
Czas zwiedzania dobiegł końca…
P.S. Kaplica, z której zdjęć został mi tylko sufit w całości
była oblepiona obrazami na ścianach. Niektóre pod wpływem wilgoci i czasu
powoli zaczynały odłazić od ścian. To chyba jedyne miejsce w tym więzieniu,
którego malunki były oryginalnie więzienne.
Fot.:A. Owczarski |