Wschodnia opuszczona fabryka

Wczorajszą wycieczkę odbyłam do opuszczonego miejsca w Łodzi. Sensacja nie? Odstępstwo od tematyki bloga, normalnie szok! A tymże opuszczonym miejscem był...

Samochod! Porzucny samochód w "idealnym" stanie!







A tak naprawdę, to udałam (a właściwie udałyśmy się, bo ja i Koleżanka, ta sama oczywiście  dlatego z dużej litery jako coś w rodzaju określenia) do ruin (ale w bardzo dobrym stanie) fabryki, która, stwierdzając po rzeczach jakie tam znalazłam, była czynna jeszcze w 2010 roku! Znajduje się ona koło Placu Barlickiego (ze względu na bezpieczeństwo tego miejsc podałam tylko bardzo niedokładną lokalizację) dostęp jest przez zakład, do którego najprawdopodobniej należy.

Nie polecam wybierać się tam w zimę! Poletko przed wejściem jest usłane gratami, gruzem i włuknem szklanym. Wszystko to otulone grubą warstwą śniegu stanowi pochłaniacz stóp. Dosłownie! Co krok po śnieżnym dywanie, to nowy chrzęst i nowe, czasem straszne, myśli dotyczące tego, na co się przed chwilą nadepnęło. Koleżanka zapadła się w czymś bliżej nieokreślonym i musiałam pośpieszyć jej na ratunek.
Najcudowniej szło się po śniegu, mając świadomość  że jeden solidniejszy krok postawiony z impetem równa się powtykaniu sobie wełny szklanej do butów. Nie ma to jak szklane skarpetki wełniane!
Wnętrze fabryki mnie zaskoczyło. Co prawda każde tego typu miejce wywiera ogromne wrażenie, ale tam wszyściutko było zachowane. Niestety tylko maszyn nie było, które prawdopodobnie zostały oddane do muzeum albo na złom. I chyba podłoga została na parterze zerwana, ale ściany, szyby i czasem szafki... Wszystko to jednak oddawało ducha czsów świetności tegoż obiektu. Ku mojemu zdziwieniu znalazłyśmy tam dwa szyby windy towarowej, której w żadnym z nich nie było, i piętra. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, znalazłyśmy piętra. Przeszłyśmy kilka sal, w których kiedyś stały krosna i dobrnęłyśmy do klatki schodowej, na której schodach przywitała nas pusta szpula po nici. Były tam ze trzy albo cztery piętra. Nie wiem ile na pewno, bo zachwycając się nowymi odkryciami straciłam rachubę. Nim się obejrzałyśmy dotarłyśmy do drugiej częsci, bardziej biurowej, w której było coś w rodzaju tarasu na dachy przybudówki łączącej część pierwszą z drugą. I ten "dach" (bo ostatecznie dachem nie był, bo dach jako taki fabryki znajdował się jeszcze piętro wyżej) był połączeniem częsci drugiej (w której się obecnie znajdowałyśmy) z piętrami części pierwszej (tej którą weszłyśmy). Bo o dziwo nie było możliwości dostania się z parteru części pierwszej na piętra częsci pierwszej, tylko lecieć trzeba było do części drugiej, gdzie była klatka schodowa i na pierwszym bądź drugim piętrze pędzić przez ten jakby daszek-taras. Trochę bez pomyślenia, ale ja się do tego nie mieszam. Nie zwiedziłyśmy już pięter części pierwszej, bo solidnie przemarzłyśmy, ale może jeszcze tam wrócimy i opiszę to, co zobaczyłyśmy. Słowem ruinka zapiera dech w piersiach. Szczególnie tym, którzy czują sentyment do takich miejsc.

Wróciłyśmy piechotką z dwóch względów: zabrakło nam pieniędzy na bilety a pieszo łatwiej się rozgrzać.
Na pożegnanko zamieszczam kontrowersyjny napis na aucie, który po drodze dojrzałyśmy...


 Smacznej kolacji, bo już powoli pora, i ciepłego kloryfera, który odmroził moje obmrożone od robienia zdjęć dłonie. Prowadzenie bloga wymaga solidnych poświęceń...

Ps. Postaram się poumieszczać tu zdjęcia z wyprawy, według kolejności chronologicznej by przybliżyć etapy wycieczki. Ewentualnie może być też tak że będą szły od końca...






















































1 komentarz:

  1. Ta koleżanka, która wpadła w coś nieokreślonego, z pewnością potrzebowała natychmiastowej interwencji medycznej
    Na Twoim miejscu zadzwoniłbym po karetkę, a przy okazji na policję

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Opuszczone strony Łodzi , Blogger