Piotrkowska cudem narodu łódzkiego


Wy też tak macie, że cokolwiek nie piszecie, macie piekielny problem z zaczęciem tego świństwa? Nigdy nie wiem jak zacząć nowy post. No tragedia jakaś! Dlatego wychodzę z opresji zaczynając od narzekań, że nie umiem zaczynać. W ten sposób mam początek i już nie muszę się martwić.

Miałam "samobójcze" myśli żeby nie iść nigdzie, na żaden urbex, ale jak tylko poczułam powiew świeżego powietrza, stwierdziłam, że muszę gdzieś lecieć (zresztą jak zawsze), ciągając tam i z powrotem Koleżankę.

Postanowiłyśmy wsiąść do 46. Miałyśmy 11 minut do przyjazdu tramwaju, kiedy czekałyśmy na przystanku. Oczywiście nie mogłyśmy stać bezczynnie, musiałyśmy coś odwalić. Zaczęłyśmy dedukować z ludzi. Jedyną osobą, która siedziała na przystanku była młoda kobieta (ok. 30), rudawe farbowane włosy, naturalnie szatynka, pracująca w małym, prywatnym zakładzie, prawdopodobnie fryzjerskim. To ostatnie stwierdziłyśmy po profesjonalnie obciętych włosach, często malowanych i zmywanych paznokciach ( do pracy fryzjera niewygodne są pomalowane paznokcie), były krótko obcięte co było argumentem za i prawdopodobnie używała tipsów. Miała też bilety (dwa), jeden dopłatowy. To znaczy, że mieszka sporawy kawałek od domu. Byłabym skłonna uwierzyć, że przyjechała tu jednorazowo (bo miała bilety nie migawkę), ale dojrzała jedną osobę na przystanku (wyraźnie od niej starszą) do której uśmiechnęła się tylko na powitanie, nawet nie wstając. Znaczy jakaś znajoma z branży bądź z instytucji (lub sklepu czy zakładu) obok. A co do biletów, to prawdopodobnie skończyła jej się migawka. Była sobota, po czternastej, więc na stówę wracała z pracy. Poza tym była przygnębiona i zmęczona. Zresztą, co tu się dziwić. Komu by się chciało pracować w sobotę?

Specjalnie podeszłam do tej kobiety i zapytałam o godzinę, żeby się przy okazji czegoś dowiedzieć no i właśnie dzięki temu mogłam obejrzeć jej dłonie a reszta to już sama jakoś poszła...

Tak więc serdecznie pozdrawiam panią, która w sobotę 08.04.2017 wracała tramwajem 46 około godziny 14:40 i czekała na przystanku przy Rynku Bałuckim w kierunku Ozorków.

Wsiadłyśmy ostatecznie do tego 46 i pomknęłyśmy w kierunku rynku, zostawiając w spokoju ową kobietę, z której dedukowałyśmy. Wysiadłyśmy za strażą pożarną i zwiedziłyśmy taki jeden sympatyczny budyneczek nieopodal. Śmierdziało ludzkimi odchodami tak potwornie, że myślałam, że nie dam rady. Prawie padłam!

W budyneczku nic zaskakującego nie było. Zwykły śmietnik, zawalone stropy i tyle. Rozczarowałam się. Mimo wszystko zrobiłam kilka zdjęć, ale zwiedzać nie ma czego.








Ciutkę rozczarowane, pomknęłyśmy natchnione na ulicę Piotrkowską pozwiedzać klatki schodowe w ślicznie odnowionych kamienicach będących istnymi dziełami sztuki. Inspirowałam się blogiem http://placesandplants.com ,na którego jednym z wpisów autorka robiła spacer po Łodzi i zwiedzała przy okazji klatki schodowe. Jedna była tak piękna, że postanowiłam ją znaleźć.

Gdy przechodziłyśmy przez Plac Wolności, zalała mnie krew. Pomnik Tadeusza Kościuszki otoczony był zieloną siatką a wokół niego stały rusztowania z tabliczkami: TEREN BUDOWY WSTĘP WZBRONIONY!
Widziałam nie tak całkiem dawno temu projekty, że pomnik miał być przesunięty w którąś stronę (chyba w kierunku Piotrkowskiej) a obok ma się znajdować jakiś zbiornik wodny. Wyglądało to beznadziejnie! Dodatkowo tak usytuowane to jest sprzed czasów wojny, od dawien dawna! Po co to zmieniać jak jest dobrze? Pocieszam się tym, że może po prostu będą odnawiać naszego Tadzia, ale w złym stanie nie jest... Tak więc mam zamiar lecieć z tym do urzędu. Nie zostawię tego tak...




Pozostawiając Tadeuszka samemu sobie, poszłyśmy dalej.

Ludzie, jaka Piotrkowska jest piękna! Mogłabym robić jej codziennie masę zdjęć, które niestety i tak nie oddają jej prawdziwego piękna.







Pierwszą kamienicą jaką upolowałyśmy była zamknięta na mur ślicznotka w okolicach Magdy. Miała śliczną złotą klamkę, którą nie jeden chciałby rąbnąć.  Pocieszę, jest ze zwykłego metalu. ;)



Nie chciało nam się czekać na tak zwaną "okazję", dlatego zdzwoniłyśmy pod pierwszy lepszy numet, pod którym oczywiście nikt nie odebrał. Dopiero za którymś razem podniosła słuchawkę jakaś poczciwa osoba i nas wpuściła, za co jej wielkie dzięki. Klatka wyglądała tak...





Najbardziej spodobały mi się witraże w oknach.




Zwiedziłyśmy jeszcze dwie klatki. Oto pierwsza...


A w ostatniej była miła niespodzianka.
Dzwoniłyśmy do różnych mieszkań. Jedna, druga, trzecia osoba nie odbierała a gdy wreszcie się do czwartej dodzwoniłyśmy, to nie chciała nas wpuścić. I tak kilkakrotnie. Obdzwoniłyśmy kilkanaście mieszkań aż w końcu jakaś miła istota nas wpuściła. Na klatce przywitały nas ładne drzwi z szybami ala witraże. A w środku cud cudów. Stara okratowana winda... Po prostu cudo! Nie opanowałyśmy pokusy żeby się nie przejechać, dojechałyśmy na samą górę i wróciłyśmy. Znalazłam drugie drzwi, które prowadziły do całkiem fajnego miejsca...






Pozaglądałyśmy do sąsiednich klatek od podwórka ale nic ciekawego tam nie było. Zmęczone wróciłyśmy do domu, w drodze powrotnej patrząc na piękny skarb naszego miasta.

NAJBLIŻSZY POST JUŻ ZA TYDZIEŃ W WEEKEND, ALBO MOŻE CIUTKĘ WCZEŚNIEJ...

1 komentarz:

Copyright © 2014 Opuszczone strony Łodzi , Blogger